W poszukiwaniu naszyjnika Błękitnej Ludwiki – część piąta

- Panienka chciała mnie widzieć – powiedział wysoki, szczupły mężczyzna, który nagle pojawił się w parkowej alei.

W jednej ręce trzymał czapkę, w drugiej Ewę.
Ludwika obrzuciła pracownika przelotnym spojrzeniem, zatrzymując wzrok na lalce. Nie uszło to uwagi przybysza.
- Odniosłem, bo nie wiem, może dzieciaki gdzie porwali… - zaczął niepewnie.
- Za to naszyjnika Stanisław nie odniósł – zauważyła surowo Ludwika. – Dlaczego?
- Bałem się, panienko, że we dworze powiedzą, żem złodziej i ukradłem – powiedział cicho mężczyzna. – Nie uwierzą, że to nie moja sprawka. A ja człek uczciwy. Po cudze bym nie sięgał. Pomagam z ogrodzie, robota dobra, a u mnie w chałupie gromada dzieciaków do wykarmienia – westchnął z rezygnacją.
- Ja wiem, że mówisz prawdę i wierzę ci – zapewniła Ludwika.
Mężczyzna był zdumiony i zaskoczony, nie dowierzał temu, co słyszy.
- Możesz więc śmiało powiedzieć, co zrobiłeś z naszyjnikiem.
- To państwo nie znaleźli tej błyskotki? – zapytał niepewnie.
Ludwika zaprzeczyła.
- Tego samego dnia, co dzieciaki przyniosły to do domu, ino wieczorem, poszedłem do parku i powiesiłem naszyjnik na rzeźbie. Żeby państwo zobaczyli i zabrali. Park zamknięty, tylko rodzina i goście tam chadzają.
Ludwika wpatrywała się w mężczyznę bez słowa. Jego bezmyślność była porażająca. Równie mocno wstrząsnęła nią jego obawa, że nikt nie da mu wiary i zostanie fałszywie pomówiony. Odprawiła go, polecając zabrać lalkę dla dzieci.
Straciła nadzieję, że kiedykolwiek uda się ustalić, co stało się z naszyjnikiem. W takim stanie znalazła ją Anna.
- Czy po nitce do kłębka rozwiązałaś zagadkę? – zapytała, siadając na ławce pod wiekową lipą. – Jak dotąd twoje przypuszczenia okazywały się trafne.
- Teraz jednak trop się urwał – przyznała Ludwika i powtórzyła przyjaciółce najnowsze wieści. – Gdyby ktoś z rodziny lub odwiedzających znalazł naszyjnik, na pewno powiadomiłby wszystkich. Służbę mamy dobrą, sprawdzoną. Widocznie zabrał go jakiś nieproszony gość.
Zobaczyły, że od strony domu nadchodzi Róża. Wyglądała na bardzo przejętą.
- Ojciec prosi panienkę po śniadaniu do siebie – powiedziała szybko. – Wracam do pracy.
- Jest zły? Przygnębiony? Wiesz, o czym chce rozmawiać? – dopytywała Ludwika.
- Panowie nie zwierzają się służącym – powiedziała Róża.
- A powinni – westchnęła Ludwika. – Byłoby mniej nieszczęścia na świecie. Czuję, Anno, że znowu nie przełknę ani kęsa – dodała, wstając z ławki. Nie obawiała się gniewu ani złości ojca. Bała się, że zrobi mu przykrość lub rozczaruje go jej postępowanie. Za nic na świecie nie chciała sprawić mu zawodu.
Ściany gabinetu ojca pokrywały stare polichromie. Były także w innych pomieszczeniach. Powstały za czasów jej dziadka, a może jeszcze dawniej? Lubiła patrzeć na nieco spłowiałe rysunki i wyobrażać sobie, że uczestniczy w wydarzeniach, które przedstawiają. Głos ojca wyrwał ją z zadumy.
- Pytałem cię o coś, Ludwiko – powiedział łagodnie.
Widząc zmieszanie córki, zaczął jeszcze raz.
- Chciałbym wiedzieć, kiedy ostatni raz spotkałaś się z Antonim Zarzeckim?
- Nie widziałam go od ostatniej jesieni – stwierdziła Ludwika. Mówiła z całkowitą pewnością. Po co miałaby się spotykać z odrzuconym konkurentem? To prawda, bardzo lubiła Toniego. Był świetnym towarzyszem zabaw, gdy byli dziećmi. Godzinami chowali się w warzywniku lub podejmowali tajemnicze wyprawy na łąki. Chłopiec wyrósł na młodego, przystojnego człowieka. Był uroczy i zabawny. Rodzice znali jego rodzinę od dawna, ojciec nazywał chłopca „Sąsiadkiem” i żartował, że będzie jego zięciem. Rodzina Zarzeckich była „domem starodawnym”, jak Ludwika przeczytała w jednym z herbarzy ojca. Niemniej jednak ich majątek był więcej niż skromny, w dodatku miał zostać podzielony między trzech braci. Oprócz nich w domu Zarzeckich było jeszcze pięć sióstr. Toni nie był odpowiednią partią dla dziedziczki Mieroszewskich. Wstąpił do wojska, służył w jednym pułku z braćmi Niemojewskimi. Dzięki niemu poznała narzeczonego.
- Mam nadzieję, że dobrze mnie rozumiesz, Ludwiko – ciągnął ojciec. – Antoni to mądry i dobry chłopak, ale… - tu hrabia wyraźnie się zająknął – …ale.. zabraniam ci się z nim widywać, chociaż nigdy w życiu niczego ci nie zabraniałem.
- Kto twierdzi, że widuję tego człowieka, kłamie – odparła Ludwika urażona. Po co miała się spotykać z Tonim? Wszystko między nimi zostało powiedziane i wyjaśnione. Toni rozumiał i akceptował swoją sytuację, ona miała wkrótce zostać panią Niemojewską. Nikt do nikogo nie żywił urazy. Przynajmniej taką miała nadzieję.
Ojciec patrzył na nią poważnie.
- Od tego, czy mówisz prawdę, zależy twoja przyszłość – powiedział. – Przyszłość tego majątku, jego mieszkańców, naszej rodziny.
- Nie rozumiem, o czym mówisz, tato – powiedziała Ludwika. – Jestem bardzo szczęśliwa. I bardzo zakochana. Nie mogę się doczekać uroczystości zaręczyn. Dlaczego mówisz takie dziwne rzeczy?
Hrabia nie odpowiedział.
- W takim razie wszystko w porządku – odezwał się po chwili, a jego poważna i skupiona twarz rozjaśniła się uśmiechem.
- Co jest w porządku? – zapytała Ludwika. Rozmowa z ojcem była bardzo dziwna, a ona nie do końca rozumiała, co było jej powodem.
- To, że jesteś szczęśliwa – powiedział hrabia. – Chciałem się upewnić, że tak jest, że nie masz żadnych wątpliwości co do swojej decyzji. Jesteś moim największym skarbem, Ludwiko.


Zagadka nr 5.
Co przedstawiają zaprezentowane na zdjęciach polichromie i gdzie się znajdują?
Dlaczego ojciec podejrzewał, że Ludwika spotyka się z przyjacielem z dzieciństwa?
Odpowiedzi prosimy zamieszczać na facebooku lub wysyłać na adres: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.


Rozwiązanie zagadki nr 4 – rzeźby w pałacowym parku: Bachus i Flora, Jerzy Leonard Weber, 1718 r.; pomocnik ogrodnika obawiał się oskarżenia o kradzież.

Design Joanna Kobryń © Muzeum Zagłębia w Będzinie

MAPA STRONY